Bez tego cierpienia nie będzie zbawienia

    „Dałem Ci mnóstwo łask jako Zmartwychwstały, ale nie stało by się to, gdybym wcześniej nie umarł na krzyżu, gdybym wcześniej nie cierpiał”. Takie słowa usłyszałam parę miesięcy temu na kazaniu, podczas Mszy Świętej on-line, w której brałam udział z racji pandemii. Dłuższa medytacja nad tym zdaniem pozwoliła mi dostrzec prawdę, o której często zapominam, mianowicie, że cierpienie ma sens. Czy uszlachetnia? Ciężko mi to określić, ponieważ ja sama, pewnie jak każdy, w trudnych chwilach najczęściej odczuwam ból, smutek, rozgoryczenie i złość. Staram się jednak nie zatrzymywać na tych emocjach, lecz wierzyć, że Pan Bóg z każdej sytuacji potrafi wyciągnąć wiele dobra dla nas i innych, ale to jesteśmy w stanie zobaczyć zwykle z perspektywy czasu. Nie tak dawno byłam wstrząśnięta, gdy usłyszałam o młodym chłopaku, który zachorował na nowotwór złośliwy. Mimo to pierwsze słowa, które powiedziałam sobie w duchu brzmiały: „Boże, jak Ty ich mocno kochasz, całą tę rodzinę, skoro taki ból, takie cierpienie ich spotkało”. Natomiast, gdy tydzień później sama usłyszałam od lekarza diagnozę: „Te zmiany noszą charakter nowotworowy, musimy je szybko usunąć”, byłam kompletnie załamana. W wyniku mojej choroby ja swoje życie zachowałam, ale straciłam dzieciątko, które nosiłam pod moim sercem. W tamtym momencie nie czułam nic prócz bólu, zarówno tego fizycznego, jak i psychicznego. Byłam rozczarowana, bo skoro dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, to dlaczego takie rzeczy się dzieją, dlaczego coś takiego musiało przytrafić się akurat mnie? W obliczu takiej rozdzierającej moją duszę „niesprawiedliwości” nie chciałam przebywać w obecności Boga. Byłam na Niego bardzo zła, rozżalona, nie potrafiłam zrozumieć, czemu On do tego dopuścił… W głowie mnożące się pytania i brak satysfakcjonujących odpowiedzi, a w sercu niewyobrażalna tęsknota za dzieckiem, którego już nigdy nie wezmę na ręce. Cierpienie, które nas dotyka możemy przeżywać na różne sposoby. Wpływ na to mają nasz temperament, wiara, siła… W takich trudnych chwilach, gdy niełatwo zobaczyć miłość Pana Boga do nas, warto spojrzeć na Jezusa. Chrystus – umiłowany Syn Boga, Syn z którym Ojciec Niebieski jest jednością – stał się człowiekiem, a następnie umarł za mnie i za ciebie na krzyżu, oddał życie za nasze grzechy, by jako Zmartwychwstały mógł nam dać największy skarb, jakim jest życie wieczne. I choć teraz ta perspektywa może wydawać się odległa, a dar nie do końca zrozumiały, to nie ulega wątpliwości, że zbawienie przyszło przez krzyż i gdyby nie śmierć Jezusa i Jego niewyobrażalne cierpienie, to nie mielibyśmy udziału w tym dziele. Niedawno byłam ze swoim 14-miesięcznym dzieckiem w szpitalu. Synowi trudno było znieść swoją chorobę. Maluch na widok lekarzy i pielęgniarek dostawał ataku histerii, w związku z czym każdy zabieg medyczny był walką. Dziecko nie potrafiło zrozumieć, że to było konieczne, aby mógł wrócić do zdrowia. Toteż po wszystkim swój ból, bezradność i złość odreagowywało na mnie, siedząc mi na kolanach i bijąc mnie po twarzy. To z kolei potęgowało moją bezradność. No bo, jak wytłumaczyć takiemu maluchowi, że to wszystko dla jego dobra? Gdy jakiś czas później usłyszałam swoją diagnozę, byłam tak wściekła na Pana Boga, że jedyne, co mogłam zaproponować Mu ze swojej strony, to były „ciche dni”. Nie chciałam już nic więcej słyszeć, miałam wszystkiego dość. Wtedy żaląc się i uskarżając na swoje położenie do zaprzyjaźnionego Księdza, usłyszałam następujące słowa: „Córko, jesteś dokładnie, jak ten maluch siedzący na twoich kolanach i bijący Cię po twarzy, z tym, że Ty siedzisz u Pana Boga na kolanach i tak Go policzkujesz, pokazując Mu swoją niemoc”. Wtedy zrozumiałam, że niezależnie od tego z czym musimy się w życiu mierzyć i czy nasze cierpienie w porównaniu z innymi wydaje się być bardziej błahe czy wręcz przeciwnie, to zaakceptowanie woli Bożej bywa niejednokrotnie bardzo, bardzo trudne, ale bez tego krzyża nie będzie zmartwychwstania. Bez tego cierpienia nie będzie zbawienia. Zawsze, prędzej czy później, przychodzi czas, gdy zaczynamy być w stanie dostrzec dobro płynące z trudnych przeżyć, gdy stajemy się gotowi, by podziękować Bogu za nasze niełatwe doświadczenia. Jednak w chwili cierpienia, kiedy targają nami różne emocje, pozwólmy Bogu ze sobą być, tak samo, jak uczynił to Jezus podczas swojej męki i śmierci. Tylko tyle i aż tyle, a On przyjdzie ze swoją ojcowską miłością i ukojeniem. Pozwólmy Bogu ponieść nasz krzyż razem z nami, bo wtedy będzie nam po prostu lżej.

M.



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.