Kochać = służyć

    Parę lat temu zamówiłam plakat, na którym widnieje hasło „kochać = służyć”. Miał to być prezent dla przyjaciół z okazji rocznicy ślubu, ale jak na złość kurier nie zdążył dostarczyć przesyłki na czas, więc plakat został u nas i zawisnął na ścianie w salonie.
    Dziś natomiast przeczytałam Ewangelię z dnia i nagle hasło z plakatu, na które patrzę przecież każdego dnia, nabrało nowego, głębszego sensu. Jezus powiedział tak: „Któż jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowił nad swoją służbą, żeby we właściwej porze rozdał jej żywność? Szczęśliwy ów sługa, którego pan, gdy wróci, zastanie przy tej czynności. Zaprawdę, powiadam wam: Postawi go nad całym swym mieniem. (Mt 24, 45-48)
    Słowo to uczy mnie, że całym swym życiem i w każdym jego momencie mam służyć drugiemu. Przede wszystkim mojej rodzinie – mężowi i dzieciom, bo takie główne zadanie powierzył mi Pan Bóg, a oprócz tego mojej wspólnocie i każdemu człowiekowi, którego On postawi na mojej drodze. I w tym momencie budzą się w mojej głowie myśli, że próbuję służyć, ale często nie wychodzi, tak jakbym sobie tego życzyła… Bo jak zawsze brakuje czasu przy tych wszystkich codziennych obowiązkach. Pomiędzy gotowaniem obiadu, karmieniem, przewijaniem i sprzątaniem. A tu zawsze coś niedokończone, coś rozlane na podłodze od dwóch dni i nie ma kiedy zetrzeć, sterta rzeczy do prasowania czeka gdzieś odłożona… I budzą się myśli, że ta służba, choć się staram, jakoś tak mi nie wychodzi. 
    A przecież Pan Bóg wprost mówi mi, że On nie chce zastać mnie czekającą na Niego po wykonanej służbie, a w trakcie jej wykonywania. Zatem miarą tego, czy wykonuję dobrze powierzone mi zdania jest to czy wykonuję je z miłości do bliźniego, a nie to czy za każdym razem uda mi się wykonać je perfekcyjnie. Nie powinnam wyrzucać sobie, jeśli czegoś nie dokończę, nie znajdę czasu na jakieś „wielkie” dzieło, coś nie będzie wykonane perfekcyjnie. Przecież to nie o to chodzi. Myślę, że powinnam sobie nieustannie zadawać pytanie: Czy to co robię w tej chwili jest służbą? Czy to co robię jest podyktowane miłością bliźniego? Czy to czym w tym momencie się zajmuję, powierzył mi Bóg do zrobienia?
    Jezus całe swoje życie poświęcił służbie nam, ludziom. Służył, kochał i z tego powodu został zabity. Ewangelia uczy mnie umierać z miłości. Dawać siebie drugiemu, nie tylko wtedy, kiedy mam siłę, ale wtedy też kiedy jej brak. 
    I w tym miejscu zrodziło się we mnie trudne pytanie: Jak umieranie za bliźniego ma się do miłości i troski o samego siebie? Nie jest łatwo przecież służyć drugiemu, kiedy samemu ma się pusty przysłowiowy „garnuszek” potrzeb. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy dotarło do mnie, że odpoczynek (który akurat na mojej liście zadań jest zawsze na ostatnim miejscu), może paradoksalnie stać się ową służbą drugiemu. Jestem człowiekiem i posiadam moje ludzkie potrzeby. Przecież to Pan Bóg taką mnie właśnie stworzył… To znaczy, że powinnam z taką samą gorliwością dbać o zapewnianie swoich potrzeb, w imię tego, bym miała wystarczająco dużo sił, kiedy przyjdzie mi „umierać” za bliźniego. Kiedy przyjdą nieprzespane noce z powodu choroby dziecka, kryzysy małżeńskie i opieka nad rodziną pomimo trudnych emocji, opieka nad potrzebującym członkiem rodziny.  W końcu sam Jezus też odpoczywał, spędzał czas na modlitwie w samotności i tego również powinnam się od Niego uczyć. 
    Dawno temu poprosiłam Pana Boga, żeby nauczył mnie kochać. Miłość jest przecież pojęciem abstrakcyjnym, więc jak przełożyć ją na życie codzienne? Ciekawe, że dzięki dwóm słowom napisanym na plakacie, Pan Bóg nauczył mnie tak ważnej lekcji.

Martyna Pałka



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.